Drukuj
Odsłony: 5281
Image Stany Zjednoczone Ameryki - kraj położony o 50 tyś km od naszej rodzimej Polski i chociaż od wielu miesięcy jednym z głównych tematów dyskusyjnych na forum świata są nieuchronnie zbliżające się wybory, to dla przeciętnego Europejczyka jest to sprawa wagi lekkiej. Nie będąc zwolenniczką żadnego z kandydatów ani nawet entuzjastką polityki na tym czy innym kontynencie, po zgłębieniu tematu, nie zmieniłam nastawienia.
Normal 0 21 false false false MicrosoftInternetExplorer4
Nie zazdroszczę Amerykanom ani trochę, czeka ich trudny wybór, choć w praktyce żaden, bo wybierają tylko elektorów, a ci przyszłego prezydenta. Tradycją Stanów Zjednoczonych jest, że prawdziwa bitwa o miejsce w Białym Domu rozgrywa się podczas głosowania w czterech kluczowych stanach: Floryda, Ohio, Pensylwania i Michigan. Reszta niezmiennie opowiada się za kandydatem, którego poglądy polityczne podziela. Wynik ten da się już wcześniej przewidzieć. Można się pokusić o stwierdzenie, że los świata leży w rękach Amerykanów. To oni bowiem decydują o przyszłości i oni będą ją pośrednio kształtować.

Polityka jest ciężkim zagadnieniem zarówno dla szarego przysłowiowego Kowalskiego, choć w tym wypadku bardziej adekwatny jest Mr. Smith, jak i dla najtęższych głów politologicznych. Właściwie, jaki wybór mają nasi sąsiedzi zza oceanu? Na pewno trudny, bo do ostatecznej rozgrywki zakwalifikowali się: republikanin, następca G.W. Busha - John McCain oraz młody demokrata Barack Obama.

Potencjalny Mr. Smith miał okazję poznać obydwóch podczas barwnej i burzliwej kampanii wyborczej. Mnie przyszło tylko oceniać echa tego, co się działo. John McCain nie wzbudza mojej sympatii ani jako człowiek, ani potencjalna głowa państwa. Swoją kampanię finansuje z budżetu federalnego. W końcu ma do tego prawo, ale wypada blado na tle swojego przeciwnika, którego oskarżono z kolei o granie kartą rasową w swojej kampanii. Barack Obama finansuje swoją kampanię z dobrowolnych datków. McCain’owi nie można oczywiście nic zarzucić, może małe problemy z pamięcią i wiedzą historyczną na temat Europy Środkowej. Poza tym to przeciwnik aborcji, zwolennik Tybetu i kontynuator polityki gospodarczej i międzynarodowej Busha, który zgodnie z prawem nie może ubiegać się po raz trzeci o ten właśnie urząd. Reasumując moje rozważania, stwierdzam, że zachwycić się tymi programami nie potrafię. 

W przedwyborczych sondażach niewielką różnicęą procentową prowadzi Barack Obama. Człowiek, który pojawił się na amerykańskiej scenie politycznej dość nagle i swoimi przemówieniami oraz pomysłami porwać serca Amerykanów. W polityce szczególnie tej wielkiego formatu, tak to już bywa, że jedna strona obsmarowuje drugą, a druga wyciąga brudy pierwszej, i dlatego tak jej nie lubię. Wracając do naszego młodego demokraty, dużo obiecuje, ale łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. To pojawienie znikąd może go przekreślić, bo nikt w 100% nie jest pewny, czy starczy mu doświadczenia, by pokierować taką potęgą. 

Jasnowidzem nie jestem i nigdy nie będę, bo to zawód trudny i niewdzięczny, ale nie zazdroszczę Amerykanom spełniania tego „obywatelskiego obowiązku”, bo nikt nie przewidzi konsekwencji tych wyborów. Co ma być, to będzie! 

Nina Jeziorska kl. IIIA